Recenzja filmu

Wściekłe psy (1992)
Quentin Tarantino
Harvey Keitel
Michael Madsen

Znowu inna twarz Quentina

Nie będę ukrywać – kocham Quentina. Jest jednym z moich nielicznych idoli. Uwielbiam go. I z takim oto nastawieniem podeszłam do "Wściekłych psów". Przed rozpoczęciem seansu miałam w pamięci jego
Nie będę ukrywać – kocham Quentina. Jest jednym z moich nielicznych idoli. Uwielbiam go. I z takim oto nastawieniem podeszłam do "Wściekłych psów". Przed rozpoczęciem seansu miałam w pamięci jego wcześniejsze prześmieszne, imponujące i wciągające filmy. "Wściekłe psy" rozpoczynają się dyskusją kilku - jak już podejrzewamy - gangsterów o muzyce lat 70., płaceniu napiwków i mruczeniu pod nosem nieznanych nikomu nazwisk. Już, już czujemy na sobie powiew "Pulp fiction"... A tu proszę – taka niespodziewajka. Bowiem akcja nie ma w sobie wiele zabawnego. Opiera się przede wszystkim na dywagacjach o zdradzie i na brutalności. Oczywiście, da się zauważyć kilka podnoszących kąciki ust scen. Wspomniana już przeze mnie wcześniej scena otwierająca film, proces wybierania pseudonimów ("Czterech facetów kłóci się o to, który będzie Czarnym"), kłótnia w gabinecie Joego. Ale nic tak nie zapada w pamięć jak te kilka minut, w których Blondyn (zaskakujący Michael Madsen) torturuje policjanta, podczas gdy obok leży zakrwawiony Pomarańczowy (Tim Roth). Jednak nie chcę zbyt daleko zagłębiać się w akcję, niektórzy mogli przecież filmu nie oglądać... Przejdę więc do bardziej profesjonalnej recenzji. Choć tym razem nie będę rozkładała obrazu na części. A to dlatego, że w wypadku "Wściekłych psów" widać doskonale współpracę wszystkich ukrytych za i przed kamerą (Tarantino wystąpił w roli Brązowego) twórców. Każdy element doskonale do siebie pasuje. Kłótnia przedstawiona w scenariuszu przez Quentina i Roger AvaryAvary’ego nie byłaby taka sama, gdyby nie magazyn (czyli scenografia - praca Davida Wasco), w którym rozgrywa się większa część akcji, a z kolei magazyn ów straciłby zupełnie całą swoją mroczną atmosferę, gdyby nie przygaszone zdjęcia Andrzeja Sekuły. Dzięki "Wściekłym psom" zrozumiałam więc, dlaczego podczas rozdania Oscarów reżyser dziękuje nawet pani podającej kawę oraz człowiekowi, o którego nogę potknął się wychodząc z kina 28 lat temu. Czas jednak iść krok dalej, czyli wspomnieć co nieco o grze aktorów. Oczywiście pominę Tima Rotha, który nie miał zbyt wiele okazji do popisania się swoimi zdolnościami. Właściwie to skupić chciałabym się na jednej osobie, ale o niej troszeczkę później... Na razie króciutko o Steve'ie Buscemim (pseudo: Różowy) – był jak zwykle świetny. A co można napisać o zaskakującym Michaelu Madsenie? Zawsze kojarzyłam go z jakimś tam serialem i jakimś tam dobrym panem policjantem, który przypadkowo (bądź po wielu przemyśleniach) ratuje honor swoich współpracowników. A tu proszę – wyszedł z niego... psychopata! I bardzo dobrze. Zagrał całkiem wspaniale – naprawdę znienawidziłam jego bohatera. A sedno? Nie lubię nadinterpretacji. Uważam, że dzieło jest dziełem i niczym więcej. A już na pewno nic specjalnego nie "mówi". Zawsze doskonale pasowała mi ta zasada właśnie do Tarantino. Jakkolwiek po obejrzeniu "Wściekłych psów" zdałam sobie sprawę, że jest to pierwszy film gangsterski (jakie skądinąd uwielbiam), w którym mordercy, złodzieje i najogólniej rozumieni dewianci - nie budzą sympatii. Nie wiem czy reżyser właśnie to miał na myśli, ale... wyszło szydło z worka. MAFIOSI NIE SĄ FAJNI. Niech to pozostanie puentą.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rok 1994. "Pulp Fiction" zdobywa Złotą Palmę w Cannes, a potem jeszcze Oscara za scenariusz. Tytuł... czytaj więcej
Na polskim rynku ukazało się specjalne kolekcjonerskie 2-płytowe wydanie "Wściekłych psów". Każdy... czytaj więcej
Film z kanonu arcydzieł filmowych Quentina Tarantino, po latach nadal aktualny i popularny. Pomysł... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones